Biegam, bo bardzo lubię. No dobrze - nie nazywajmy tego bieganiem, niech będzie człapanie.
Więc staram się człapać codziennie, od poniedziałku do piątku, po przynajmniej 40 minut. Na początku miałem ogromny problem ze zmotywowaniem się. Zawsze coś było nie tak:
- nie miałem czasu,
- nie miałem gdzie biegać (jak ktoś wcześniej pisał - albo asfalt/beton, albo psy),
- nie chciało mi się wychodzić z domu,
- było za zimno,
- było za ciepło,
- padał deszcz,
- nie miałem odpowiednich butów i ubrania,
- miałem katar,
- byłem zmęczony,
- nie chciałem się męczyć,
- i stado innych wymówek.
Przełamałem się. Nawet nie było specjalnie ciężko. Każda z przeszkód jest do pokonania:
- czas się znalazł - wystarczy wstawać o 5 rano,
- zawsze jest gdzie biegać - rano parki są puste, a na wszelki wypadek (gdyby jednak nie były) biorę ze sobą psa,
- nie ma złej pogody, tylko nieodpowiedni strój - i nie trzeba nań wydawać majątku (ja miałem łatwiej - odzież, której używałem podczas górskich eskapad sprawdza się doskonale),
- buty to koszt do 80-100zł (zaznaczam - jestem człapaczem, nie w głowie mi wyczyn, mój rekord to 26 minut na 5,2 km),
- od kiedy człapię - praktycznie nie choruję,
- zmęczenie fizyczne zadziwiająco relaksuje psychicznie.
Podczas człapania mam czas tylko dla siebie. To takie 40 minut absolutnego egoizmu. Mam czas by pomyśleć o sprawach, na które nie miałem wcześniej czasu, ułożyć sobie na spokojnie plan dnia, tygodnia, roku. Przemyśleć popełnione błędy i wyciągnąć z nich wnioski. Można też wyłączyć myślenie i wsłuchać się w dobrą muzykę czy odgłosy wokół. Wszystko zależy wtedy od nas.
Dodam jeszcze, że taka narzucona sobie samodyscyplina procentowała - od kiedy sobie regularnie człapię, stałem się bardziej systematyczny, mniej nerwowy, bardziej odporny psychicznie. Rozwijam się zawodowo (zarówno na etacie, jak i jako ster-żeglarz-okręt), moje inwestycje są bardziej trafione, a do tego mam więcej czasu dla rodziny. Same plusy.
Careful with that axe, Eugene...